PRZYGODA STRÓŻA KOSTKA

Stańczewski, z kalendarza „Pomorzanin”, s. 60 – 62

 

na-kamienicy-przy-ul-1-maja-umieszczono-podobizne-stroza-kostkaByło to, gdy ziemię pokrywał spory śnieg, w powietrzu panowała zawierucha i świata prawie widać nie było. Stary stróż Kostek obchodził swój rejon. Był naprawdę już stary i należałby mu się zasłużony odpoczynek, ale dawniej takich dobrodziejstw nie było, należało więc stróżować dalej, bo do innej pracy już się nie nadawał. Wygwizdał jak zwykle godziny, ogłosił w knajpach przepisowy spokój wieczorny, przy czym dostał mu się niejeden spory kielich. Takiej okazji zresztą żaden dobry stróż nie omijał. Zaprószyło się pod czupryną, ognisty trunek rozruszał starą krew i ułatwił jej przepływ przez żyły. Przysiadł na rogu na schodach i dał baczenie na wyloty ulic. Najgorzej zakłócali mu spokój chłopcy, ci swawolnicy, których dzisiaj nazywają chuliganami. To gonią się, to gdzieś na rogu czubią się nawzajem, pogwizdują, zwołują, wszędzie ich pełno. Stróż naganiał ich spać. Uspokoiło się nieco, więc zdrzemnął się chwilę. W półśnie roześmiał się do siebie, bo przypomniało mu się, że będąc młodym, był takim samym urwisem. Wsadził raz podwozie z dyszlem w komin, innym razem zamurował okna śniegiem, że ludziska spali do obiadu. Zdarzyło się też, że zdechłego konia łobuzy podparli o drzwi, a gdy właściciel drzwi otworzył, mocno się przeląkł, podparty koń zwalił się bowiem na niego. Tak to broili dawniej, uśmiechnął się pobłażliwie i z myślą, aby mu chłopcy nie spłatali jakiego grubszego figla, zadumał się… Wtem przystąpiło do niego dwóch śmigusów; jeden pyta, czy ten śnieg będzie długo kurzył? Czy to dziś czwartek, czy też prawda, że żaby w jeziorze pomarzły? Drugi zaś miał kłębek cienkiego sznurka, który przywiązał za koniec kostkowej piki. Rozgniewany Kostek zagroził im wsadzeniem do kozy i przepędził spać. Chłopcy poszli, a stróżowi oczy kleiły się coraz bardziej. Ocknął się, bo pika wyślizgnęła mu się z ręki i posunęła się. – O la Boga! A to co, chyba cud jakiś, że moja pika tak biega po śniegu. Wstał i chciał złapać za koniec, lecz pika posunęła się dalej. – Co, u starego chodaka! Czy to żmija? Toć to przecież moja pika! Łapie za nią… Ale gdzie tam, pika posuwa się dalej. – Ty jusznico, toć cię muszę złapać.  I gonił za nią, a ta mu wciąż dalej uciekała. Nareszcie zmiarkował się, gdy ujrzał przed sobą chłopaków. – A wy szelmy, koziebrzuchy, ja was nauczę, pójdziecie obaj do kozy! Pikę swoją dogonił dopiero przy strzelnicy. Chłopcy uciekli. Podniósł pikę, wysapał się, rozejrzał się na wszystkie strony, bo taka już powinność stróża i znowu spokój, tylko w strzelnicy jakoś wesoło. Był ku temu powód. Niedawno odbyła się tu aukcja na drzewo, a gdy już drzewo wysprzedano, fundowała sobie nawzajem duże kufle piwa i „sztabowe”. Gościom kurzyło się więc już solidnie z czupryn. Kostek wszedł i wygwizdał spokój nocny. Gościom nie było to w smak, a że w owych czasach mało kto posiadał dziurawą kieszeń, każdy usiłował go ugościć. Nie było powodu odmawiać, więc Kostek popił – jak to mówią – niezgorzej. Cygara chował do burki, bo nie palił, ale syn i zięć chętnie zaciągali się ich dymem. Wyszedłszy z lokalu, nadstawił uszy na wszystkie strony; panował wszędzie spokój. Przysiadł więc, by nieco odpocząć. Piekarz Nierób i kowal Sabal z Radzynia wynajęli sanki, którymi zajechał dobrze opłacony furman i stanął przed strzelnicą. Do sań wsiadło trzech panów, trochę to szło ociężale, ale sanie ruszyły i hejże, co koń wyskoczy, ku Radzyniowi. Tam na rynku wysadzili jegomościa przed mieszkaniem burmistrza, wsunęli mu pikę pod ramię i poszli: kowal do swego domu, a piekarz wrócił do Wąbrzeźna. Kostek byłby odpoczywał dalej, gdyby zegar nie wybił godziny dwunastej. Nawet najbardziej zawiany stróż usłyszy wybicie godziny dwunastej, wstał więc, oparł się o pikę i wygwizdał godzinę. Na to przyszedł drugi taki jegomość z piką, przyjrzał się mu uważnie i zdziwiony zapytał: – Co wy tu sobie za harce wyprawiacie? Kostek, jakby nie słysząc, gwizdał dalej. Radzynianinowi  było tego za wiele, więc dobrał się do skóry konkurenta, aby go usunąć. Zaczęli więc nawzajem wytrzepywać sobie śnieg z kożuchów. Wrzawa powstała zbudziła burmistrza, który wyjrzał oknem i zobaczył dwóch niedźwiedzi skubiących się wzajemnie, co jeden upadnie, to drugi powstaje. Burmistrz wzywa tarmoszących się do spokoju. – Toć ja tu swój urząd sprawuję – powiada Kostek. – A ja też – mówi radzynian. – Muszę tego wariata usunąć. Burmistrz zorientował się szybko, że tu jakieś nieporozumienie i po wyjaśnieniu sprawy uśmiał się co niemiara. Kostek, rozejrzawszy się, przekonał się, że znajduje się w Radzyniu. Ze wstydem udał się czym prędzej do Wąbrzeźna, rozmyślając po drodze, w jaki sposób dostał się do Radzynia i przysiągł sobie zemstę. Sprawa wydała się, a wąbrzeźnianie mieli swoją uciechę i temat do kilkudniowej plotki. Stróż otrzymał naganę i odtąd chodził z nosem opuszczonym na kwintę. Piekarzowi wytoczono proces. Sąd jednak głowy mu nie ściął, przeciwnie – potraktował sprawę z humorem. Kostek stał się popularny i do śmierci dbał o to, aby nie dać się po raz drugi wywieźć do Radzynia.

Na pamiątkę i dla uczczenia stróża miejskiego Kostka wyryto jego podobiznę na jednym z budynków przy ulicy Dworcowej (dzisiejszej 1 Maja), skąd spogląda na spokojną ulicę i rynek miasta, które niejedno przeżyło.